W lesie odnajdują drzwi na świat

2017-11-04 18:29:50(ost. akt: 2017-11-04 18:39:41)

Autor zdjęcia: Łukasz Szymański

BIEGI NA ORIENTACJĘ///— Nic tak nie poprawia staruszkowi humoru, jak pokonanie w biegach ambitnego 20-latka — mówi 63-letni Marek Szczepański z ZSL w Rucianem-Nidzie, jeden z najlepszych trenerów i czynnych zawodników biegających na orientację w naszym regionie.
— Od lat uczy pan młodych biegania na orientację. Słyszałem jednak, że początkowo to pana trzeba było do tego namawiać.
— Trochę wstyd, prawda? Wyszło dość śmiesznie. Jako człowiek po AWF, związany ze sportem od młodych lat, sam powinienem na to wpaść. Przyznaję jednak, głównym motorem napędowym była pani Halina Pańkowska, dyrektor Zespołu Szkół Leśnych w Rucianem-Nidzie, gdzie uczę.

— Czyli został pan... zagoniony do pracy?
— (śmiech) W pewnym sensie tak. Pani dyrektor zasiała tą biegową myśl w mojej głowie. Z jednej strony było to dobre promowanie placówki, a z drugiej... Mieszkającą w internacie młodzież trzeba było czym zająć, by miała mniej czasu na głupoty. Chcieliśmy dać im szerszy wachlarz możliwości rozwoju.

— Trafiliście w dziesiątkę. Wystarczyło kilka lat, a dziś... Po prostu wymiatacie na arenie ogólnopolskiej.
— Zabrzmi to nieskromnie, ale chyba coś w tym jest. Na mistrzostwach Polski szkół leśnych jesteśmy niepokonani już od 9 lat.

— Triumfy pachną rutyną i nudą?
— Wręcz przeciwnie. Jak w każdym sporcie, tak i w tym jest niepisana zasada: "bij mistrza". Wszyscy biorą więc nas na celownik. Do tej pory - odpukać - udawało nam się jednak skutecznie bronić tytułu.

— Nikt chyba tego się nie spodziewał. Nie należycie przecież ani do największych, ani do najbogatszych szkól tego typu w Polsce.
— Jesteśmy w dodatku szkołą nieresortową. Podlegamy więc pod starostwo, a nie pod ministerstwo. I właśnie dlatego każdy sukces cieszy nas jeszcze bardziej. Pokazuje, że jeśli zbierze się solidna grupa ludzi chętnych do działania, wspierana przez ambitną młodzież, to nawet lokalnie można stworzyć coś, o czym ludzie usłyszą w całej Polsce.

— Myślę, że nawet dalej. Nie brak wśród was reprezentantów leśniczej kadry narodowej.
— Pierwsze dwie osoby zostały wytypowane do kadry już w 2009 roku, chrzest bojowy przeszliśmy podczas mistrzostw w Czechach, gdzie zdobyliśmy brąz w sztafecie. Później było już coraz lepiej. Dania, Norwegia, Szwecja, Węgry, Szwajcaria... W tym roku mistrzostwa odbyły się na Litwie. W polskiej kadrze było 7 naszych zawodników.

— Niewielka, schowana w lesie mazurska placówka... A z drugiej strony - drzwi na świat?
— Dokładnie. Młodzież ucząca się w naszej szkole nie należy zazwyczaj do tej z wielkich miast. W dużej części pochodzi z malutkich wioseczek. Bywały przypadki, np. przy wyjeździe do Norwegii, gdy rodzice zwyczajnie bali się wypuścić swoje dziecko., bo... Dotychczas było najdalej w Mrągowie czy Olsztynie. Tam kończył się jego świat.

— Przez te drzwi wchodzi na Mazury i część owego wielkiego świata. Współorganizowany przez was Puchar Puszczy Piskiej przyciąga nawet zagranicznych biegaczy.
— I ta impreza wychodzi nam coraz lepiej. Jedynie w tym roku była trochę uboższa, ale to ze względu na Bukowa Cup, czyli trzydniowe zawody zorganizowane akurat w tym samym czasie pod Szczecinem. Ten termin nie był fortunny. Większość ekip zagranicznych, mając do wyboru trzy dni wyścigów albo jeden, wybrała Bukową. Ci którzy przyjechali jednak do nas, nie byli zawiedzeni. Ogromną robotę - zarówno pod względem organizacyjnym jak i budowania niepowtarzalnego klimatu - wykonują sami leśnicy z nadleśnictw w Spychowie, Maskulińskich i Strzałowie. Dzięki nim wystarczy raz przyjechać, by później przyjeżdżać już cały czas, choćby dla niespotykanego nigdzie indziej smaku kawy parzonej bezpośrednio w kotle nad ogniskiem.

— Jak, w możliwie największym skrócie, opisać biegi na orientację tym, którzy nie mają o nich zielonego pojęcia?
— Na początku sam schemat może wydawać się trudny. Na pierwszych zajęciach młodzi mają czasem wręcz śmierć w oczach (śmiech). Po 2-3 treningach problemów jednak już nie ma żadnych. W skrócie - dostaje się kompas i mapę, na której zaznaczone są punkty, które trzeba zaliczyć w danej kolejności. Pozostaje kwestia dobrania najlepszej trasy. Czasem opłaca się pójść "na skróty", a czasem warto wydłużyć trasę i o kilkaset metrów, by później np. nie przedzierać się przez młodnik, w którym trzeba się czołgać pod gałęziami. Ważne, by nie dać się zwieść własnemu rozumowi. Czasem podpowiada on niby oczywisty kierunek, a po skonfrontowaniu z kompasem okazuje się, że trzeba iść w zupełnie przeciwną stronę...

— Nie jest pan w stanie biegać za każdym z osobna. Co jeśli ktoś się zwyczajnie zgubi w lesie?
— Początkowo nie odpuszczam ich prawie na krok. Dopiero później, gdy mają już podstawowe umiejętności i doświadczenie, można dać im wolniejszą rękę...

— Mimo wszystko dalej mogą się zgubić.
— To się zdarza, lecz bardzo rzadko. Ostatni taki przypadek mieliśmy w zeszłym roku. Trenowaliśmy w lesie koło Nidy. W określonym czasie wszyscy stawili się na miejscu zbiórki... Poza jednym. Co najgorsze - nie miał telefonu. Zaczęło się ściemniać. Odwiozłem młodzież do internatu i natychmiast wróciłem, by go szukać. Nagle dostaję telefon od kobiety ze... Spychowa. Jest u niej chłopak, mówi, że zgubił się podczas treningu... 12 km dalej! Co ciekawe, przechodził koło stacji Karwica Mazurska, jednak poszedł w przeciwnym kierunku. W dodatku dzwoniąca do mnie pani - jak się okazało - miała mój numer, bo w przeszłości byłem wychowawcą jej dziecka. Zagrożenia wprawdzie nie było, ale i tak kamień spadł mi z serca. Wsiadłem w samochód i go przywiozłem. Wspominaliśmy to ze śmiechem jeszcze przez dłuższy czas.

— Od rana jest pan w szkole, nocami szuka dzieci po lesie... Jak reaguje rodzina na to, że ciągle pana nie ma w domu?
— Przyznaję, zdążyłem osiwieć i wyłysieć przez te treningi. Żona ma jednak moje zdjęcie, pamięta więc chyba jak wyglądam...

— (śmiech) Słyszałem jednak, że i ona próbowała swych sił w biegach na orientację.
— Tak, i to z niezłymi efektami, Obecnie już nie startuje ze względu na problem z kolanem. Dalej jeździ jednak z nami np. na mistrzostwa Europy. Jest moją prawą ręką i dobrym duchem całej ekipy. Dba o rodzinną atmosferę i o każdego z osobna. Dla przykładu - gdy wstajemy, to mamy już gotowe pyszne, pożywne śniadanko, po którym mamy więcej siły do walki. Ktoś by powiedział, że to drobne rzeczy, ale właśnie z takich szczegółów składa się większy sukces.

— Co jest najważniejsze w takim bieganiu? Kondycja czy...
— ...na pewno nie kondycja. Zdecydowanie najważniejsza w tym wszystkim jest głowa. Pamiętam swoje pierwsze zawody. Byłem znacznie młodszy, napakowany kondycyjnie. Myślałem, że nie ma na mnie mocnych. Byłem w kategorii wiekowej m.in. z moim dobrym znajomym - Włodzimierzem Protasiewiczem, naszym liderem wśród leśników. Wystartowałem, on miał wyruszyć 15 minut po mnie. Zasuwam od punktu do punktu, po 112 minutach wpadam na metę. A tam... stoi Włodek. Zrobiło mi się dziwnie, ale podszedłem i zapytałem co się stało. Czy zrezygnował? Okazało się, że trasę pokonał w 52 minuty. Godzinę szybciej. Wybrał rozsądną, najlepszą trasę. Ja w tym czasie latałem po lesie jak oszołom, bo rozpierała mnie energia. To była dla mnie potężna lekcja. Rok później było już niebo lepiej, bo odrobiłem tę pracę domową.

— Czego, poza pokorą, uczą biegi na orientację?
— Zabrzmi to pewnie zbyt górnolotnie, ale choćby dyscypliny, szacunku i przyjaźni. Młodzi doceniają coraz bardziej zapomniane, pozytywne wartości. Coś z czego jestem niesamowicie dumny, to zdobyte przez nich nagrody fair play. Potrafili rezygnować z dobrego wyniku czy nawet medalu, byleby tylko pomóc przeciwnikowi będącemu w potrzebie. Poza tym - takie biegi to idealna okazja do obcowania z przyrodą, częstych kontaktów z dziką zwierzyną. Uczniowie dostają prawdziwą lekcję życia.

— Łatwiej zgubić się w lesie czy w wielkim mieście?
— Trudne pytanie.

— Ponoć takie są najlepsze.
— Nie mam pojęcia. Chyba jest podobnie. Kolosalna różnica leży jednak gdzie indziej. Zgubić się w lesie jest dużo... przyjemniej. Tam przynajmniej wiesz czego można się spodziewać. W dużym, nieznanym mieście jest niebezpieczniej, bo nie wiesz co czeka cię za rogiem.

— Niedługo wybije 10-lecie pana wzmożonej działalności w biegach na orientację. Z perspektywy dekady - było warto?

— Pewnie, że tak! Wręcz żałuję, że wziąłem się za to tak późno. Do Rucianego-Nidy trafiłem w 1979 r., zaraz po studiach. Jako młody, naładowany wiedzą i przerostem ambicji absolwent. Gdy byłem kierownikiem Ośrodka Sportu i Rekreacji, pamiętam, że przyszło do mnie młode małżeństwo z SGGW z propozycją prowadzenia biegów na orientację. Wtedy nie wydawało mi się to dobrym ruchem. Jaki ja byłem wtedy głupi...

— Pewnie zabrzmi to mało elegancko, ale muszę zapytać. Czy ta cała rywalizacja, przebywanie z młodymi... To pana sposób na wieczną młodość?
— Nie myślałem o tym w ten sposób, ale chyba tak. Poza tym daje mi to ogromną frajdę. Nic tak nie poprawia humoru staruszkowi, jak pokonanie w biegach ambitnego 20-latka.

— (śmiech) Niech pan nie przesadza, 63-lata to nie starość. Mimo to zapytam: ile lat zamierza pan jeszcze biegać?
— Jeśli tylko dożyję emerytury, to... To dopiero się zacznie prawdziwe bieganie (śmiech). Będę miał więcej czasu, a bieganie odmładza. Doskonałym przykładem jest znana w naszym środowisku pani Helenka. Ma 90 lat, jej mąż 86, więc jestem przy nich niczym młody szczawik. Cały czas biorą czynny udział w biegach na orientację. Może przybiegają na metę ciut później, lecz nie chcą żadnej taryfy ulgowej. A moment, gdy - trzymając się za ręce - wbiegają na metę... Trudno opisać to słowami. Piękny obrazek wspólnego biegu przez życie. Wszyscy mamy w oczach łzy szczęścia, a ręce same składają się do oklasków. Takie chwile wiążą nas mocniej i sprawiają, że czujemy się wśród biegaczy jak jedna, wielka rodzina.

Rozmawiał: Kamil Kierzkowski

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5